piątek, 13 grudnia 2013

Krótka pogawędka o konformizmie i sprzątaniu.

  Ostatnie krople deszczu leniwie spływały po zabrudzonej szybie. Zza gęstych chmur przebijały się ukradkiem pierwsze promyki słońca, wprowadzając tym samym nieco światła do obszernego pomieszczenia i wypowiadając wojnę panującemu w nim półmrokowi. Poranek był na tyle chłodny i ponury, na ile chłodny i ponury może być początek listopada.
  W pokoju panował totalny chaos, jak zawsze z resztą, a osoba go zamieszkująca nie mogła raczej poszczycić się tytułem kogoś, kto przywiązuje wagę do porządku i higieny. Z przewróconego wazonu, wzdłuż krawędzi stołu, wąską strugą ciekła rozlana woda, obok, usychając, czekały na swą ostatnią godzinę kwiaty, które niegdyś tworzyły bukiet. Po podłodze walały się wśród tumanów kurzu wszelkiego rodzaju ubrania, poduszki i butelki, a z wiszących na ścianach starych plakatów spoglądali ponurym wzrokiem szaleni rockmani.
  -Mógłbyś tu kiedyś trochę ogarnąć, wiesz? -Powiedziała natarczywym głosem rozwalona na kanapie blondynka. -Jak ty wytrzymujesz w tym syfie?
  -Chaos, moja droga, to filozofia życia. -Odpowiedział chłopak gasząc papierosa o blat stołu. Z wypalonej dziury uniósł się dym. -Brud i nieład nie mają kompletnego znaczenia tak długo, póki jest ci dobrze. Sprzątają tylko konformiści. Porządek to kajdany narzucane nam przez społeczeństwo. Jesteś niewolnikiem. -Tu przerwał i prychnął pogardliwie. -Mówią, że musisz sprzątać, więc to robisz. Ale trudno ci się dziwić, w końcu jesteś kobietą. Wy wszystkie jesteście takie same.
  Blondynka przymknęła oczy i westchnęła głęboko.
  -Kobiety przynajmniej nie doszukują się wszędzie teorii spiskowych. -Stwierdziła, patrząc na niego z litością, po czym wyciągnęła swoją szczupłą dłoń w kierunku popielniczki i wrzuciła do niej niedopałek. Długim palcem przejechała powoli po blacie ściągając z niego drobinki kurzu. Uniosła brwi udając zaskoczoną. -Och, czyli ten stół kiedyś jednak był brązowy?
  -To nie są żadne teorie spiskowe ani moje widzimisię! To są realne fakty. Fakty, kobieto, na litość boską! -Pełen gniewu poderwał się z kanapy. -Naukowe badania wykazują, że sześćdziesiąt pięć procent człowieczeństwa to uległe jednostki ślepo wykonujące każdy rozkaz podsuwany im przez władze, a ty do nich należysz. Wszyscy sprzątają, ścierają kurze, myją okna, trzepią dywany i pastują podłogi, więc i ty musisz. Myślenie stadne. Jesteś jego doskonałym przykładem. -Zerknął na nią pobłażliwie. -Nie będę sprzątał. To mój jednoosobowy ruch oporu.
  -Walczysz przeciwko czystym skarpetkom i proszkom do prania? -Sarkastyczny uśmiech przemknął przez jej twarz. -Nie bądź śmieszny. -Podniosła się z sofy, narzuciła na siebie kurtkę i skierowała się w stronę wyjścia.
  -Ale… badania… -Wyjąkał. Nie wiedział co dokładnie powiedzieć. -Przecież naukowcy…
  -Kij z badaniami! -Wrzasnęła, ale zaraz złagodniała i uśmiechnęła się. -Gdyby naukowcy powiedzieli ci, że kolor damskiej bielizny ma wpływ na topnienie lodowców albo wyginięcie dinozaurów, uwierzyłbyś im? -Zacisnęła palce na klamce zastanawiając się, czy dodać coś jeszcze.    -Żegnam, widzimy się w sobotę. Nie spóźnij się.

  Odgłos zatrzaskiwanych drzwi oznajmił koniec dyskusji, a on, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić, udał się po mopa i powolnymi ruchami zaczął szorować podłogę.

***

  Przez zasnutą mrokiem sale sądową szedł wysoki mężczyzna. Kroki stawiał on szeroko i na tyle zamaszyście, że w mgnieniu oka znalazł się na przygotowanym dla niego za wczasy miejscu świadka. Z malującym się na twarzy skupieniem wysłuchał słów sędziego, po czym sięgnął do swej kruczo-czarnej aktówki i zręcznym ruchem wyciągnął z niej oprawioną w koszulkę luźną kartkę. Długie palce zacisnęły się na niej mocno. Oto dzierżył berło. Klucz prowadzący do sedna sprawy.
  Mężczyzna ten był lekarzem. Lekarzem nie byle jakim, najlepszym w swym fachu. Jego pokerowa zazwyczaj twarz nabrała teraz wyrazu głębokiego smutku. Musiał dokonać rzeczy, za którą nigdy nie przepadał. Musiał odczytać wyniki badań osoby poszkodowanej. Poprawił więc swój elegancki, czarny krawat, odchrząknął głośno i zaczął czytać, słowo po słowie, linijka po linijce.
  -ANALIZA SĄDOWO-MEDYCZNA OBRAŻEŃ OFIARY. - Wypowiadane donośnie słowa wypełniały pomieszczenie odbijając się echem od odrapanych ścian. - Dnia trzydziestego marca bieżącego roku biegli sądowi stwierdzili, że na skutek umyślnych działań oskarżonego ofiara stała się całkowicie niepoczytalna i niezdolna do samodzielnego funkcjonowania. Serce ofiary w wielu miejscach nosi ślady okaleczeń i nieustannie krwawi. Krwawienie jest bardzo silne, a strumień krwi na tyle potężny, że zatamowanie go graniczy z cudem. Ponadto mózg poszkodowanej przeciążony jest od nawału myśli o oskarżonym. O jego pięknych niebieskich oczach i jasnych włosach. O jego słodkim uśmiechu i dużych dłoniach. O jego uroczym sposobie bycia. Biegli uznali, że zadane ofierze rany prowadzą do stałego uszczerbku na zdrowiu zarówno fizycznym, jak i psychicznym, za co oskarżonemu grozi od roku do dziesięciu lat pozbawienia wolności.
  Lekarz skończył mówić. Wpakował kartkę z powrotem do teczki, odetchnął z ulgą, skłonił się lekko sędziemu i z godnością opuścił salę sądową.

  Wskazówki zegara wlokły się niemiłosiernie. Rozprawa powoli dobiegała końca. Wzrok wszystkich skupiał się w tym momencie na sędzi, on sam zaś uporczywie nad czymś rozmyślał. Po chwili poprawił się na krześle, wyprostował i odetchnął głęboko, jakby niepewny do końca podjętej przed sekundą decyzji. Jego oczy skierowały się w stronę oskarżonego, a wyraz ich był tak przeraźliwy, że ludzie obecni na sali wstrzymali oddech.

  -Winny. - Stwierdził chłodno. -Winny rozkochania w sobie pokrzywdzonej. Winny zatrucia jej umysłu swoją osobą. Winny złamania jej serca. Winny zadania jej bólu i cierpienia. Sąd postanawia skazać go na wieczne cierpienie. Niech się smaży w piekle frajer jeden!